Był to mecz dwóch słabych drużyn, w których jedna i tak okazała się zdecydowanie lepsza od drugiej. Krótki opis spotkania zostanie podany tylko i wyłącznie z uwagi na rzetelność, o której pisaliśmy w pierwszym, po kapitulacji Avalona, artykule.
Pierwsza połowa zaczęła się od optycznej przewagi Piasta. Z takiego stanu rzeczy jednak absolutnie nic nie wynikało. Po kwadransie granie w piłkę się skończyło, a futbolówka, jak na stole bilardowym, najczęściej odbijała się od jednej nogi do drugiej, bez różnicy jakiego koloru getra opiewała daną nogę w tym momencie.
W czterdziestej czwartej minucie najlepszy na boisku lewy pomocnik Boru ograł jednego z obrońców Piasta i wyłożył futbolówkę do nadbiegającego kolegi, który huknął po ziemi z odległości trzydziestu metrów. Piłka, aczkolwiek bita mocno, nie zaskoczyłaby średniej klasy bramkarza. Niestety we wrocławskiej bramce z konieczności stanął obrońca i nie zdążył on dobiec do lewego słupka świątyni, której miał bronić.
Dwie minuty później przypadkowy golkiper Piasta popełnił błąd faulując w polu karnym napastnika Boru. Karny został bezlitośnie wykorzystany przez kapitana z Obornik Śląskich i Piast po dwóch nokautujących ciosach, jakie zainkasował tuż przed gongiem na przerwę, zwlókł się zniechęcony do szatni.
Zwykła przyzwoitość i klasa, jakiej najwyraźniej nie wszystkim starcza, nakazuje autorowi tego tekstu przemilczeć okoliczności jakie nastały później. Powtarzając frazes o rzetelności należy jedynie wspomnieć, że w drugiej połowie Piast rozegrał najgorsze zawody, po jakie można sięgnąć pamięcią. Piłkarze wyraźnie zrezygnowali z walki o korzystny wynik a gospodarze wykorzystali taki stan rzeczy deklasując rywala.
Skończyło się na wyniku 5:0, choć gdyby gospodarze wykorzystali swoje sytuacje, w tym rzut karny, wynik mógł być jeszcze surowszy.
Reasumując sytuację Piasta należy podkreślić, że po przegranym, mimo wszystko pechowo, początku rundy teraz zespół, z meczu na mecz, gra coraz gorzej. Trudno szukać usprawiedliwień w takich pochodnych jak kontuzje, pech, czy decyzje sędziowskie. Pomijając pozycję bramkarza Piast gra w niemal optymalnym składzie od kilku spotkań, trudno mówić o pechu kiedy traci się 11 bramek w dwóch meczach. Do sędziowania również nie można mieć zastrzeżeń.
Zawodnikom z Wrocławia, których poszczególne umiejętności z pewnością predysponują ten zespół do grania o wyższe lokaty, wyraźnie brakuje motywacji. Nie widać też ducha zespołu, który jeszcze nie tak dawno był w stanie wygrać z absolutnie każdym w tej lidze. Być może przełomowym, w negatywnym tego słowa znaczeniu, okazał się niefortunny pojedynek w Rzeplinie, kiedy to Piast zremisował mecz w niemożliwych wręcz okolicznościach. Być może gdzieś, po tamtym spotkaniu, zostało coś w głowach młodych zawodników z Wrocławia. Jeśli tak jest i ciągnie się to do dziś, a każda porażka jeszcze bardziej ten stan pogłębia, należy niezwłocznie nad tym popracować. Co prawda liga jest w tym roku wyjątkowo długa, ale, jakkolwiek meczów do wygrania jest jeszcze sporo, tak z każdą kolejką strata do bezpiecznych miejsc w tabeli robi się bardziej wyraźna, a biorąc pod uwagę aż sześć miejsc degradacyjnych, odrobić straty może być bardzo ciężko.
Należy więc spokojnie podejść do kolejnego spotkania, należycie się zmotywować i wygrać je, zapominając o wpadkach z Rzeplina, Goszcza i Obornik. Tylko w ten sposób drużyna Piasta może się zrehabilitować za ostatnie nieudane tygodnie. Do Wrocławia już w najbliższą środę przyjedzie inny zespół ze swoimi wewnętrznymi kłopotami. Dolpasz Skokowa już na starcie sezonu sięgnął po strażaka w postaci znanego na dolnośląskich boiskach trenera Jerzego Szalińskiego. Przyjezdni to zespół wybitnie swojego boiska a gracze Piasta na dużym placu gry w Leśnicy mają spore szanse odbudować swoje morale i zacząć piąć się w górę tabeli.